24 kwietnia 2018

[186] Są takie mainstreamy, z których nie chciałabym się wyłamywać – „Legenda o samobójstwie”


Jakiś czas temu na rynku pojawiło się nowe wydawnictwo. I nie byłoby to coś warte odnotowania, bo to zapewne nie tak rzadka sytuacja, gdyby nie fakt, że weszło na ten rynek z przytupem. Mowa o wydawnictwie Pauza. Pierwszą książką wydaną przez Pauzę jest „Legenda o samobójstwie”, która to właśnie narobiła tyle szumu. O na poły autobiograficznej, na poły fikcyjnej książce amerykańskiego pisarza Davida Vanna słyszało się bardzo wiele jeszcze na długo przed jej premierą, „rybia” okładka przewinęła mi się przed oczami dziesiątki razy, aż w końcu zaczęły spływać recenzje. W dużej mierze dobre. Książka odniosła ogromny sukces jak na początkujące wydawnictwo, nie mogłam więc przejść obok niej obojętnie, tym bardziej, że i tematyka oraz problematyka wydawały mi się interesujące. 
 
Rodzina Roya się rozpadła, rodzice się rozwiedli, w dodatku jego relacje z ojcem nie są w najlepszej kondycji. Kiedy ojciec proponuje Royowi spędzenie czasu razem na odludnej wyspie Sukkwan, chłopiec waha się, ale ostatecznie godzi na wspólną wyprawę. „Legenda o samobójstwie” to zbiór opowiadań, a właściwie fikcyjnych opowieści z nutą autobiografizmu. Autor, David Vann, oparł ją na własnych doświadczeniach, a przede wszystkim na tragedii, która dotknęła go w młodości – samobójczej śmierci ojca, do której w tej książce wyraźnie nawiązuje.

Są takie mainstreamy, z których bardzo nie chciałabym się wyłamywać, a w świecie książkowym ostatnich miesięcy takim mainstreamem jest zachwycanie się „Legendą…”. Co innego, kiedy chodzi o zwykłą młodzieżówkę, którą czytam dla rozrywki i od której nie wymagam zbyt wiele, a na pewno nic ponad wiarygodność*, a co innego, gdy rzecz idzie o książkę, co do której czuje się, że jest z wyższej półki i której nie sposób tego odmówić, ale jednocześnie nie sposób też tę „wyższość” docenić. Przechodząc jednak do sedna – „Legenda o samobójstwie” do mnie nie przemówiła, a już na pewno nie wzbudziła we mnie takich emocji, jak u innych czytelników.

Wyglądał jak jakiś inny człowiek, który chyba nie ma zbyt wiele.

Nie czytałam za dużo o „Legendzie…” przed sięgnięciem po nią, więc informacja o tym, że ta książka jest w pewnej warstwie autobiograficzna, dotarła do mnie już w momencie, gdy ją czytałam. Nie wiem, czy gdybym dowiedziała się o tym wcześniej, cokolwiek by to zmieniło. Chyba nie, bo tak czy inaczej „Legenda…” jest książką fikcyjną w swej pierwszej, dosłownej warstwie, a to, że autor oparł pewne motywy na własnych doświadczeniach, nie powinno być uniwersalną wymówką dla błędów czy nieścisłości, które można jej zarzucić.

Uwagę zwraca konstrukcja tej książki. Są to niby osobne opowieści, chociaż połączone bohaterami i miejscami, ale jakby wyrwane z różnych równoległych światów, niekiedy się ze sobą łączące, a niekiedy zupełnie od siebie odbiegające. Na początku może to powodować spory mętlik w głowie (wydawca nie uprzedza, jak skonstruowana została ta książka – a myślę, że przydałaby się taka informacja, nie każdemu bowiem pasuje taka forma). Wszystko to sprawia wrażenie, jakby były to raczej różne alternatywne scenariusze tworzące się w głowie narratora (czy jakiejś wyższej od niego instancji, ale niższej od autora, takiej, która to wszystko spaja, narracja bowiem też bywa różna), w głowie ogarniętej myślami o tym, co się wydarzyło, szukającej odpowiedzi, źródła, przyczyny, w głowie niemogącej wyjść poza traumatyczne na pewno przeżycie, jakim była samobójcza śmierć ojca. I to jest jak najbardziej dobre. Czuć tę usilność, z jaką narrator całej tej książki próbuje poukładać w myślach to, co się wydarzyło, uporać się z sytuacją, czuć też w tym swego rodzaju rozpacz. Ale tylko wtedy, kiedy przeczyta się już całość i spojrzy ze sporej perspektywy czasowej.

Wspomnienia są zdecydowanie bogatsze niż ich źródło - cofanie się w czasie tylko wyobcowuje człowieka z pamięci. A ponieważ pamięć, to często wszystko, na czym opiera się życie albo człowiek, powrót do domu może to odebrać.

Podczas czytania żadna z części (rozdziałów? opowiadań? mini-powieści?) nie wzbudziła we mnie takich odczuć, właściwie nie zadziałala w ogóle na moje emocje. Oczywiście nie sposób na przykład nie współczuć bohaterowi tej książki, Royowi, ale to współczucie jest jakby mechaniczne, jest naturalnym odruchem na to, że gdzieś tam komuś tam wydarzyła się krzywda, nie ma w nim jednak prawdziwego poruszenia. Wszystko dlatego, że trudno się tak naprawdę z Royem zżyć. Roy ginie w dość nudnej fabule opowiadań, ginie w szarej codzienności, ginie w pustce, którą paradoksalnie wypełniona jest narracja. Bo właśnie tak to odebrałam – kilka opowiadań o niczym, bez konkretnego punktu zaczepienia, nawet często bez żadnej puenty, opowiadań, w których ta tragedia gdzieś majaczy, ujawnia się w detalach, ale w warstwie fabularnej nie dzieje się nic. Sądzę, że dobre opowiadanie działa na dwóch płaszczyznach – dosłownej i metaforycznej. Jeśli Vann chciał oprzeć te opowieści na własnych doświadczeniach, jeśli miał to być jakiś rodzaj autopomocy, próba uporania się z tragedią, która go spotkała, to dobrze byłoby , gdyby zadbał także o warstwę zewnętrzną, tę, na którą przecież zwraca się uwagę w pierwszej kolejności. Nie można napisać opowiadania na głęboki temat, nie obudowując go ciekawą fabułą.

Zastanawiam się, czego ja tu nie zauważam. Bo ewidentnie musi być coś w tej książce, skoro tyle osób uznało ją za wartą przeczytania. Może nie ten czas? Może nie mój temat? Braki we wrażliwości? Zbyt wielkie przywiązanie do tego, by książka zapewniała rozrywkę? Trudno mi powiedzieć. Na tę chwilę uważam, że w autorze tkwi potencjał, z chęcią przeczytałabym coś jeszcze spod jego pióra (tym razem mniej autobiograficznego i jednak w formie powieści), niemniej co do „Legendy o samobójstwie” mam mocno mieszane odczucia, a szala przechyla się raczej w stronę „nie podobało mi się”. Choć podobać by się mogło, gdyby nie pewne aspekty. Za samo „gdyby” ocenić jednak nie mogę. Nie będę ukrywać, że w czasie lektury się męczyłam, z początku wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, o czym to jest, a pod koniec już tylko chciałam dotrzeć do ostatniej strony, dla własnego komfortu psychicznego (bo nie lubię zostawiać książek niedokończonych). Wam jednak pozostawiam wolną rękę, nie padnie tu więc słowo na temat tego, czy polecam „Legendę…” czy nie. Sami musicie się przekonać, czy tego typu proza jest dla Was.

*A wspominam o tym, bo często jestem na bakier z ogólnymi opiniami o tego typu książkach. 
 
Informacje o książce:
Autor: David Vann
Tytuł oryginalny: Legend of a Suicide
Ilość stron: 256
Literatura: amerykańska
Wydawnictwo: Pauza
Moja ocena: 5/10
 

1 komentarz:

  1. O nie, a myślałam, żeby to przeczytać. A bądźmy szczerzy - jeżeli wszyscy chwalą, robi się to podejrzane, jeżeli więc w tym momencie jedna osoba skrytykuje - bardziej wierzę tej osobie. Ale wpisuję ja na listę rezerwowych i może wpadnie mi kiedyś w ręce w bibliotece albo u kogoś na półce.

    OdpowiedzUsuń